Miesięcznik VOYAGE numer 01 2007 (102)

W numerze między innymi:
  • Meksyk
  • Indie
  • Sopot
  • Rady na wypady
Wydawnictwo MARQUARD MEDIA POLSKA Sp. z o.o.
ul.Wilcza 50/52
00-679 Warszawa

Prenumerata i sprzedaż egzemplarzy archiwalnych
Winkowski Sp. z o.o.
ul.Okrzei 5
64-920 Piła
e-mail: prenumerata@winkowski.pl
tel. ( 067) 210 86 50
fax. (067) 210 86 59
Meksyk
Viva Meksyk!
 
Oto kraj, który narodził się ze starcia żywiołów. Potężnych indiańskich imperiów i hiszpańskich konkwistadorów. Kraj pustyń suchych jak pieprz, parującej dżungli, ośnieżonych wulkanów, bezkresnych złotych plaż i olbrzymich nowoczesnych metropolii. Kraj tequili, mariachis, wąsatych kowbojów w olbrzymich sombreros i indiańskich wierzeń.
Tekst Grzegorz Kapla

Wszystko zaczęło się od kaktusa, na którym orzeł usiadł, żeby pożreć węża. Kapłani Azteków uznali, że to znak, żeby zakończyć wędrówkę i zbudować miasto. Nazwali je Tenochtitlan. Orzeł na kaktusie jest do dziś dnia godłem Meksyku. Aztekowie stworzyli najpotężniejszą cywilizację obu Ameryk. Zbudowali piramidy niemal tak olbrzymie jak egipskie, by na ich szczytach wyrywać serca tysiącom niewolników. Wierzyli, że słońce zgaśnie, jeśli przestaną je karmić. Ich olbrzymie państwo upadło, kiedy dwudziestoletni hiszpański konkwistador Hernán Cortés wysadził na ląd czterystu swoich żołnierzy, szesnaście koni i podpalił okręty, tak, że pozostało im zwyciężyć albo zginąć. Zwyciężyli. Na ruinach Tenochtitlan zbudowali Meksyk. Ze zderzenia tych dwu światów, ich pragnień i namiętności narodził się naród. Musiał trzysta lat walczyć o niepodległość. Sto następnych jej bronić. Do dziś gwałtowne przeciwieństwa stanowią o jego charakterze. Indianie Tarahumara warzą na depresję napój z tytoniu, sproszkowanej żółwiej skorupy i krwi nietoperza, Totonakowie wirują w transie, rzucając się ze słupów w rytuale Voladores, żeby zapewnić plony swemu ludowi. Majowie, tak jak przed tysiącami lat, odliczają czas do końca 2012 roku, kiedy nastąpi koniec świata, a wszyscy razem jadą do stolicy, żeby na kolanach wędrować do sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe. Rankiem 1513 roku ukazała się azteckiemu chłopcu Juanowi Diego na ruinach azteckiej świątyni Tepeyac. Hiszpański biskup nie chciał uwierzyć Indianinowi. Więc następnego dnia Matka Boska dała Juanowi róże - kwiaty, których w Meksyku nie znano. Chłopak zebrał je w swoją opończę. A kiedy rzucił kwiaty do stóp księdza, okazało się, że na płótnie pojawił się wizerunek Maryi.
Indie
Sen o Oriencie
 
Śnieżnobiały Tadż Mahal i złociste pałace radżów to efekt szalonego marzenia indyjskich możnowładców i architektów. Radżastan i Uttar Pradesz są krainami bajkowych pałaców, arystokratycznych rodów i kobiet ubranych jak księżniczki. To spełniony sen o orientalnej podróży.
Tekst Marta Sapała

O Radżastanie często mówi się, że jest najbardziej romantycznym miejscem Indii, gdzie wciąż żywe są wartości wyznawane przez dawnych wojowników, pochodzących z arystokratycznych rodów Radźputów. Bezgranicznie odważnych, honorowych i wyjątkowo kochliwych. Należące do nich księstwa z barwnymi stolicami wydartymi pustyni - w przeciwieństwie do niemal całej reszty Półwyspu Indyjskiego - nigdy nie zostały skolonizowane przez Brytyjczyków. Stolicą bajkowego "Rycerzolandu" jest Dźaipur (Jaipur), metropolia założona przez króla-astronoma Dźaja Singha II. Nazywana Różowym Miastem wymyka się jednoznacznym kolorystycznym ocenom. Intensywny i trudny do zdefiniowania, bo zależny od pory dnia, kolor murów (łososiowy? malinowy? a może koralowy?) to zasługa barwnika uzyskanego ze startego na proch minerału, nazywanego garo. To nie przypadek, ale świadomy zabieg - symbolizujący gościnność kolor nałożono na mury z okazji wizyty księcia Walii w 1876 r. Dźaipur to wszystko, co typowe dla miejskich krajobrazów Indii. Smog, ścisk i kakofonia. Zaludniona przez ponad 2 miliony ludzi metropolia robi jednak wrażenie wyjątkowo uporządkowanego miasta. Szerokie aleje tną miasto na równe segmenty, a pałace sąsiadują z koloniami haveli, czyli misternie rzeźbionych, niemal kamienic budowanych dla przedstawicieli radżputańskiej szlachty. Urodę Różowego Miasta najlepiej podziwiać z wieży minaretu Iśwari Minar Swarga Sal albo z położonego na wzgórzu XVIII-wiecznego fortu Nahargarh, do którego wiedzie dwukilometrowa wijąca się ścieżka pod górę.
Sopot
Magia kurortu
 
Ekscentryczny pięknoduch o artystycznej duszy.
Romantyczny introwertyk. Rewolucjonista. Hulaka. Ale też klasyczny mieszczuch i supersnob. Sopot ma wiele twarzy.
Tekst Marta Sapała

Niezwykła atmosfera jedynego w Polsce miejskiego kurortu z pewnością łączy się z jego położeniem. W pół drogi między mieszczańskim Gdańskiem a nowobogacką Gdynią, Sopot jest naturalną strefą pograniczną. To bufor między dwiema metropoliami, reprezentującymi dwa różne style życia. Hotele o szlachetnych (i statecznych) elewacjach sąsiadują tu z wywrotowymi klubami, a oferujące pełen przekrój światowych apelacji winiarnie ze składzikami akcesoriów dla palaczy marihuany. Kariera kurortu zaczęła się wiosną 1808 roku. Wtedy to w Sopocie, który był wówczas rybacką wsią, przenocował lekarz napoleoński Jerzy Haffner. To musiała być wyjątkowa noc, bo oczarowany okolicą Haffner postanowił się do Sopotu... przeprowadzić. Wydzierżawił od władz miasta kilka wydm, ściągnął inwestorów. W Sopocie pojawiła się uzdrowiskowa infrastruktura: Zakład Kąpielowy z kabinami do zażywania kąpieli w solance pompowanej z Bałtyku, wyposażonymi w wanny z fajansu, miedzi i drewna oraz Dom Zdrojowy z restauracją, salą bilardową i salą na tańce. Niestety, żaden z oryginalnych budynków nie przetrwał do dziś. Zakład Kąpielowy służył kuracjuszom tylko przez kilkadziesiąt lat i został zastąpiony przez okazały Zakład Balneologiczny. Dom Zdrojowy przeszedł kilka metamorfoz. Definitywną, gdy został spalony przez Rosjan w 1945 roku, a w jego pozostałościach urządzono dyskotekę. Pękata bryła Zakładu Balneologicznego jest dziś częścią szpitala reumatologicznego. Warto zajrzeć do środka, by obejrzeć witrażowe sklepienie z herbem miasta (biała mewa ze srebrnym dorszem w pazurach) albo wejść na wieżę widokową z widokiem na Sopot. Stojący przed Zakładem oszklony grzybek-aerozol rozpyla w powietrzu kropelki leczniczej wody ze źródła Św. Wojciecha, której sopocianie używają… do kiszenia ogórków.
Rady na wypady
Klub wzajemnej gościnności
 
Darmowy nocleg w każdym zakątku świata i spotkanie z przyjaznymi ludźmi proponuje w internecie Hospitality Club. Podróżowanie z tą organizacją jest coraz bardziej popularne.
Tekst Agnieszka Rodowicz

Hospitality Club to internetowa społeczność podróżników z całego świata. Działa od 2000 roku i ma już członków w 210 krajach. Podstawowym założeniem HC jest wzajemne udostępnianie sobie mieszkań przez podróżników. Dzięki temu znacznie spadają koszty wyprawy, można poznać życie danego kraju "od kuchni", nawiązać znajomości. Organizację założył student z Niemiec, Veit Kühne. Idea nie jest nowa. Zaraz po II wojnie światowej powstała pierwsza, istniejąca do dziś, sieć "wymiany gościnności" - Servas (www.servas.org). Przez kolejne lata pojawiały się podobne organizacje. Funkcjonowały z różnym powodzeniem, borykając się z podobnymi problemami: aktualizowaniem i rozpowszechnianiem list adresowych, kontrolą bezpieczeństwa, promocją. Servas w ciągu ponad 50 lat działalności skupił 14 tys. członków. HC w ciągu 6 lat zrzeszył ponad 200 tys. osób. Głównie dzięki internetowi. Swój sukces Hospitality Club zawdzięcza rozbudowanej, ale prostej w obsłudze bazie danych i pasji młodego Niemca. Veit Kühne podróżuje po świecie, promując Hospitality Club. Chce zarazić jak najwiecej osób ideą wzajemnej gościnności, bo uważa, że dzięki temu znikną uprzedzenia rasowe, ludzie będą bardziej tolerancyjni, a to z kolei budować będzie pokój na świecie.
VOYAGE Luty 2007 nr 02 (103)
VOYAGE Styczeń 2007 nr 01 (102)
VOYAGE Grudzień 2006 nr 12 (101)
VOYAGE Listopad 2006 nr 11 (100)
VOYAGE Październik 2006 nr 10 (99)
VOYAGE Wrzesień 2006 nr 09 (98)
VOYAGE Lipiec 2006 nr 07 (96)
VOYAGE Czerwiec 2006 nr 06 (95)
VOYAGE Kwiecień 2006 nr 04 (93)