Miesięcznik VOYAGE numer 03 2007 (104)

W numerze między innymi:
  • RPA
  • Wietnam
  • Wrocław
  • Rady na wypady
Wydawnictwo MARQUARD MEDIA POLSKA Sp. z o.o.
ul.Wilcza 50/52
00-679 Warszawa

Prenumerata i sprzedaż egzemplarzy archiwalnych
Winkowski Sp. z o.o.
ul.Okrzei 5
64-920 Piła
e-mail: prenumerata@winkowski.pl
tel. ( 067) 210 86 50
fax. (067) 210 86 59
RPA
Przygoda życia
 
Reklamuje się hasłem: cały świat w jednym kraju. Przyjeżdża się tu, by nurkować do wraków statków, spotkać pingwiny, delfiny, słonie, nosorożce, hipopotamy i lwy, surfować na desce na falach oceanu, odwiedzić wioski Zulusów czy pospacerować pełnymi kolorowych barów ulicami Kapsztadu. Republika Południowej Afryki ma ponad 3 tysiące piaszczystych plaż, pustynie, góry, wodospady, busz i winnice.
Tekst Grzegorz Kapla

Monumentalne, skaliste, szaro-brązowe góry kontrastujące z lazurowym niebem - tak wygląda z perspektywy oceanu Przylądek Dobrej Nadziei. Oglądane z bliska to magiczne miejsce jeszcze zyskuje - zachwyca rozległymi plażami, winnicami i sadami owocowymi. Ogromne góry, które oddzielają przylądek od reszty Afryki, były dla żeglarzy wracających z Azji do Europy znakiem drogowym, informacją, że są już w połowie drogi do domu, obietnicą szczęśliwego finału podróży. Stąd też nazwa Przylądek Dobrej Nadziei. Podobny do włoskiego, łagodny klimat sprawił, że statki zatrzymywały się tu, by żeglarze mogli zregenerować siły, uzupełnić zapasy słodkiej wody i jedzenia. W połowie XVII wieku Holendrzy założyli na przylądku osadę zaopatrującą w żywność żaglowce. Osada dała początek Kapsztadowi (Cape Town). Miasto dzisiaj uchodzi za jedno z najpiękniejszych na świecie. Turkusowe, różowe i pomarańczowe domy przeglądają się w wodach oceanu, kontrastując zarazem z tłem, jakie tworzą skaliste góry. Kapsztad ma nieporównywalną z niczym atmosferę unikatowej kultury stworzonej wspólnie przez potomków rdzennych mieszkańców oraz Holendrów i Brytyjczyków, którzy od Przylądka Dobrej Nadziei zaczęli kolonizowanie terenów południowej Afryki, i ich niewolników sprowadzonych z Azji. Kamienice w stylu wikoriańskim sąsiadują z inspirowanymi architekturą azjatycką pastelowymi domami ustawionymi wzdłuż wąskich uliczek dzielnicy malajskiej. Mieszkańcy, podobnie jak turyści, najchętniej odpoczywają na piaszczystej plaży, wzdłuż której ciągnie się miasto. To zresztą ulubione tło sesji modowych. Gdy w Europie jest zima, tu panuje przecież lato, od września do maja nieustannie więc robi się w RPA zdjęcia do modowych magazynów oraz sesje reklamowe. To dlatego w barach i na ulicach spotyka się co chwila piękne modelki. "Kapsztad: miasto obfituje w piękno, w piękności" - pisał południowoafrykański laureat Nagrody Nobla J.M. Coetzee w Hańbie, powieści, w której tłem historii profesora uwikłanego w romans ze studentką jest Kapsztad. W mieście i jego okolicach powstaje też mnóstwo filmów. RPA grywa całą Afrykę, Włochy, Holandię.
Wietnam
Good morning, Wietnam
 
Do zachwytu nad Wietnamem dojrzewa się powoli, w miarę upływu kolejnych spędzonych tam dni, w miarę przemieszczania się z południa na północ.
Tekst Darek Klimczak

Na spotkanie z Azją Europejczyk nigdy tak naprawdę do końca nie jest przygotowany. Zawsze jest gorące i głośne. Dosłownie. Wyjście z budynku lotniska w Sajgonie czy w Hanoi to jak przejście w inny świat - słońce oślepia, lepki żar wali obuchem w głowę, a tysiące bodźców atakują zmysły. Wszystkiego jest za dużo - ludzi, pojazdów, zapachów. Oczy próbują przywyknąć do blasku, powietrze przykleja ubranie do ciała, a uszy starają się przyzwyczaić do ulicznego harmidru. Na próżno - w wietnamskim mieście od słońca można jeszcze uciec, od hałasu ucieczki nie ma. Good morning, Vietnam: Dzień dobry, miejski zgiełku - można powiedzieć, trawestując tytuł filmu z Robinem Williamsem. Jeśli więc ktoś lubi sobie pospać, to w Wietnamie będzie miał kłopot. Ulica budzi się już około 5 rano. Wtedy do centrum zmierza pierwsza fala tłumu, który aż do późnej nocy będzie zalegał na ulicach. Wietnamczycy jadą z fantazją, na jaką pozwalają im rowery i motorowery, obficie używając przy tym klaksonów i dzwonków. Z punku widzenia Europejczyka właściwie nie wiadomo, po co to robią. Ruch jest bowiem tak duży, że wszystkie te sygnały dźwiękowe zlewają się w wielką dzwonkową kakofonię. Kto jedzie? Skąd jedzie? Nie ma co się zastanawiać. Należy przyjąć, że rowerzyści są wszędzie. A dla spokojniejszego snu zabrać z domu stopery do uszu. W Wietnamie o nich nie słyszano.
Wrocław
Tak jak w kinie
 
5 rzek, 12 wysp i około 130 mostów. Gotyckie kościoły i secesyjne kamienice. Wrocław to zmienny jak kameleon kosmopolita i wszechstronny aktor.
Tekst Marta Sapała

Wrocław jest miastem skomponowanym z gotowych plenerów filmowych. Place, zaułki, pojedyncze budynki, parki, kawiarnie - wszystko jest do wykorzystania. Filmowcy szczególnie upodobali sobie ulicę Mierniczą, gdzie przetrwał szpaler oryginalnych XIX-wiecznych kamienic czynszowych. Okolica nazywana jest wrocławskim Trójkątem Bermudzkim; Lech Janerka kazał się niegdyś strzec tych miejsc. Niesłusznie, bo zrujnowane kamienice na Mierniczej ciągle warte są długiego spaceru - ich bramy kryją brukowane drewnem podwórka, na sufitach klatek schodowych można znaleźć złocone sztukaterie, a fasady są podzielone koronkowymi balkonami. Mimo że od zakończenia wojny minęło ponad 60 lat, w murach wciąż widać dziury po pociskach. Miernicza i jej sąsiadki mają na koncie kilkanaście filmowych ról. W Avalonie ulica była fragmentem rzeczywistości wirtualnej, w Aimée i Jaguar zagrała Berlin, a w oskarowym Charakterze - ubogie dzielnice Amsterdamu. Nie trzeba było dodatkowej charakteryzacji. Mieszkańcy przyzwyczaili się do częstych wizyt ekip telewizyjnych i nie zwracają na nie uwagi. Muszą tylko na czas zdjęć chować talerze anten satelitarnych. Wrocław prawie nigdy nie grał siebie. W Popiele i diamencie udawał miasto Ostrowiec. Sam był wtedy jeszcze w ruinach. Wprawni widzowie zauważyli, że rosyjskie czołgi ciągną przez pokaleczony Ostrów Tumski. Był też żydowskim gettem, zbombardowaną Osaką, Wolnym Miastem Gdańskiem, Szczecinem, a nawet… Casablancą. Świetnie sprawdził się jako stolica; czterej pancerni zdobywali we Wrocławiu Warszawę (a potem Berlin), a Wokulski oddawał się bolesnym rozmyślaniom podczas spaceru po Powiślu granym przez bulwary nad Odrą.
Rady na wypady
Walka jak taniec
 
Szpagaty w powietrzu, piruety, skoki przypominające uzyskane przy pomocy efektów specjalnych loty bohaterów filmu Przyczajony tygrys, ukryty smok lub zwijanie ciała tak jak robi to człowiek guma w cyrku - to kalaripayattu, sztuka walki pochodząca z Kerali. Wielu ludzi jeździ na południe Indii po to, by ją poznać.
Tekst Katarzyna Szczerbowska

Plaże Oceanu Indyjskiego, wodospady, majestatyczne góry Western Ghats - Kerala zachwyca każdego przybysza pięknym, zróżnicowanym krajobrazem. Ten najmniejszy w Indiach stan, zajmujący zaledwie jeden procent kraju, słynie w świecie jednak głównie z niezwykłej kultury tańca i teatru - kathakali. Tu też narodziła się popularna w Indiach sztuka walki kalaripayattu. Ośrodków, gdzie się ją trenuje, jest w Kerali kilka-naście. Przypominają samotne farmy - to parterowe domy otoczone sporym pasem zieleni, często obok lasu. Najbliższe miasto jest zwykle parę kilometrów stąd. Chodzi o to, by pracować w spokoju, w oderwaniu od problemów codzienności. Dawniej kalaripayattu było przekazywane w sekrecie. Trening zaczynali chłopcy w wieku 4 lat. Rodzice oddawali ich mistrzowi nie tylko po to, żeby zadbał o ich rozwój w ramach treningu. Mistrz zajmował się wychowaniem powierzonych sobie ludzi. Wpajał im, że sztuka, której się uczą, może być wykorzystywana tylko w szlachetnym celu. Długo kalaripayattu było w Indiach dostępne jedynie dla mężczyzn. Dziś mogą się tej sztuki walki uczyć również kobiety, choć nie są dopuszczone do wszystkich elementów. Nie proponuje się im masażu, który w ośrodkach kalaripayattu wykonywany jest w porze deszczowej, w lipcu i sierpniu. Masuje się całe ciało, a oglądanie nagiej kobiety przez obcego mężczyznę jest niedopuszczalne. Również ze względów obyczajowych kobiety inaczej niż mężczyźni ubierają się na trening. Muszą mieć zasłonięte nogi i ramiona. Ćwiczą więc zazwyczaj w dresie, gdy mężczyźni ubrani są jedynie w specjalne bawełniane przepaski. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni przed ćwiczeniami nacierają skórę olejkami, które mają rozgrzać mięśnie, działać kojąco na ciało. Mistrzowie kalaripayattu tłumaczą, że gdy podczas treningu z człowieka wychodzi pot, wchłaniany jest olejek, którym posmarowano skórę. A trenigi kalaripayattu są wyczerpujące. Człowiek podczas zajęć bardzo się poci. Mówi się nawet, że podłoga sali ćwiczeń jest nawilżona potem ćwiczących.
VOYAGE Luty 2007 nr 02 (103)
VOYAGE Styczeń 2007 nr 01 (102)
VOYAGE Grudzień 2006 nr 12 (101)
VOYAGE Listopad 2006 nr 11 (100)
VOYAGE Październik 2006 nr 10 (99)
VOYAGE Wrzesień 2006 nr 09 (98)
VOYAGE Lipiec 2006 nr 07 (96)
VOYAGE Czerwiec 2006 nr 06 (95)
VOYAGE Kwiecień 2006 nr 04 (93)